sobota, 29 czerwca 2013

~3~ Czy kiedykolwiek powiedziałam, że jestem normalna?


Nauczycielki na szczęście jeszcze nie było. Draco udał się do jedynego wolnego miejsca, przy oknie. Ja opadłam na krzesło obok Anyi.
   -I jak tam? - spytała. - Wydaje się słodki...
   -Nieobliczalny, wkurzający głupek – warknęłam. - Wiesz o co spytał? Gdzie mieszkam! Pytał też o tatuaż. O wszystko w zasadzie pytał...Łącznie z tym, czy moje nazwisko świadczy o pokrewieństwie z dyrektorem. A jak się wkurzyłam...
   -Widziałam co zrobił - zaśmiała się. - To urocze.
   -To wcale nie jest urocze, Ann! To...dziwne!
   -I tak twierdzę, że to słodkie - przewróciłam oczami. Dla Anyi wszystko było ,,słodkie” i ,,urocze”. Do klasy wparowała zdyszana pani Cloum. Usiadła za biurkiem, przełożyła papiery i rozejrzała się po klasie.
Znałam to aż za dobrze. Zaraz poprosi kogoś o załatwienie jakiejś sprawy.
I tym kimś będzie Anya Sparks. Jak zwykle. Jako ,,najbardziej godną zaufania uczennicę”, wybierali ją zawsze. Problem w tym, że wcale tego zaufania godna nie była. No cóż...kończyło się na tym, że prawie cała klasa miała odpowiedzi na sprawdziany, które dziwnym trafem Anya miała iść skserować. Tak więc:
   -Anya, czy mogę cię prosić? - posłusznie wstała i skierowała się w stronę
nauczycielki. - Pięćdziesiąt kopii, poproszę - nauczycielka podała jej kartki. 
Jęknęłam - przy tempie pracowania drukarki w naszej bibliotece, będzie tam siedziała pół lekcji. Jak nie więcej.
   -A my dobieramy się w pary! - nauczycielka zwróciła się do reszty klasy.
Jako, że nie byłam duszą towarzystwa, toteż nie miałam zbyt wielu znajomych. W klasie była jedna z tych nielicznych. Dopadłam ławki przede mną.
   -Kate? - spytałam znacząco.
   -Przepraszam, ale... - zaczęła ze skruszoną miną. - ...jestem z Vanessą. - powiedziała to tak smutno, jakby właśnie zabrała mi ostatni kawałek chleba. Cała Kate.
   -W porządku - skuliłam się.
Moja klasa niestety była parzysta. Bez Anyi nie miałam co liczyć na to, że nikogo mi nie przydzielą.
   -Xana, przesiądź się do Draco - oczywiście. Przecież nie mogło być inaczej! Mogłam nawet być z kimkolwiek! Ale oczywiście musiało trafić na nowego... Zgrzytając zębami, ruszyłam w stronę jego ławki. Mieliśmy stworzyć opis krajobrazu. Równie dobrze mogłam napisać go sama.
   -Jakieś propozycje? - spytałam niechętnie.
   -Nie bardzo. Napisz trochę, a ja skończę, dobrze? - skinęłam głową i zaczęłam opisywać las. Zieleń tak głęboką, że można się w niej utopić...
Po chwili oddałam mu kartkę. Zaczął szybko zapisywać jej pustą część. W pewnym momencie odłożył długopis. Spojrzałam na jego fragment. Musiałam przyznać, że był dobry. Podniosłam na niego wzrok, bo aż podskoczył na krześle. Obok, na parapecie właśnie usiadł mój duch.
   -Lulumay! - syknęłam, rozbawiona reakcją chłopaka. Tym razem przeniosła się na ławkę przede mną. Duchom nie wolno było wchodzić do klas. Mogły się pokazywać na przerwach, lekcjach walki i tym podobnych...
   -Co ty tu robisz? - szepnęłam.
   -To twoja lekcja się jeszcze nie skończyła? - spytała zdziwiona.
   -Nie - spojrzałam na zegar. - Jeszcze pięć minut.
   -Och... - zmyła się natychmiast.
   -Dlaczego twój duch...ma taką dużą bliznę na szyi?
   -Widzisz, umarła dość...brutalnie - spojrzał na mnie wyczekująco. - Odrąbano jej głowę - rozdziawił usta. - Toporem - uzupełniłam.
Pierwszy raz, odkąd go zobaczyłam, zaniemówił. Pani Cloum oznajmiwszy, że oceni nasze prace, powitała zdyszaną Anyę. W tym momencie rozległ się dzwonek.
   -Korytarzem na lewo, ostatnie drzwi. Sala gimnastyczna - rzuciłam chłopakowi, a on tylko skinął głową.
   -Co mnie ominęło? - spytała Anya.
   -Musiałam być w parze z Tammarowem... - westchnęłam. Do Ann dołączył jej duch stróż. Był to dużych rozmiarów biały kruk o dość adekwatnym imieniu - Snow. Lulumay pojawiła się zaraz po nim. 
Przerwa nie trwała zbyt długo. Następna była lekcja walki.

...

Panna Velios kazała nam usiąść po turecku.
   -Dzisiaj całą lekcję poświęcimy sztuce koncentracji. Zamykamy oczy, sztylety w dłoń i bez żadnego odzewu. Aż do końca lekcji.
,,Może być" - pomyślałam. ,,Lepsze to, niż fizyka..."
Pomysł ze ,,szkolnymi sztyletami" nie był zbyt dobry. Zrobić nimi specjalnej krzywdy nie mogliśmy, bo niegdy nie były ostrzone, ale zawsze nie było to do końca bezpieczne rozwiązanie.
Moja przyjaciółka zajęła miejsce niedaleko mnie, a Draco przy ścianie.
Po chwili ciszy okazało się, że bawił się komórką. W tej głuchocie doskonale słyszałam jak stuka palcami o ekran telefonu, który za każdym razem wydawał przy tym dziwne dźwięki, co doprowadzało mnie do szału. ,,Uspokój się!” - powtarzałam sobie.
Dziwne, że nauczycielka nie zwróciła mu uwagi. No tak...zapomniałam.
Był NOWY.
A to jest na jakiś czas taryfa ulgowa.
Wydawało się, jakby dźwięki były coraz głośniejsze. Nie mogłam się skoncentrować. Denerwował mnie każdy szczegół, każdy jego detal. Łącznie z tym uśmiechem...
Nie wytrzymałam.
W jednej sekundzie mój sztylet wbił się w ścianę, o którą chłopak się opierał - na oko dwa centymetry przed jego nosem. Wyrwał mu się okrzyk zdumienia.
Wszyscy jak na znak otworzyli oczy. Oprócz panny Velios.
Ona obserwowała nas cały czas.
   -Xana!!! - wykrztusiła. - Co to,do jasnej cholery było?!
Trzeba zaznaczyć, że jako jedyna nauczycielka nie krępowała się przy nas, jeśli chodziło o przeklinanie... Uśmiechnęłam się, a co mi tam. I tak byłam skazana tylko na jedno:
   -Do pani pedagog!! Pędem!!! - zebrałam rzeczy i podeszłam do ściany po swój sztylet. Wyszarpnęłam go. Został ślad. Zaklęłam w myślach.
Wychodziłam z sali, gdy siedząca najbliżej mnie Courtney, mruknęła pod nosem:
   -Wariatka.
Wkurzył mnie tym. Jak zawsze, zresztą. Wymierzyłam sztyletem w jej twarz. Cofnęła się przerażona, a za plecami usłyszałam:
   -Biegiem, Xana!!!
   -Już lecę! - uśmiechnęłam się słodko. Ktoś parsknął śmiechem, ale nie
sprawdziłam kto. Panna Velios uciszyła go tym swoim przerażającym spojrzeniem...
Do pani pedagog miałam już wydeptaną ścieżkę. Według nauczycieli, posyłanie mnie do ojca-dyrektora było nie na miejscu. Tak więc pedagog robiła za mojego osobistego dyrektora (a nie byłam aniołkiem).
Ojciec i tak się o wszystkim prędzej czy później dowiadywał.
   -Dzień dobry - wparowałam do gabinetu.
   -Dzień dobry, Xana - przywitała mnie tym swoim obrzydliwie kojącym głosem, jak u psychologa. - Co tym razem? - westchnęła.
   -Rzuciłam w...w zasadzie PRZED kolegę... - ostatnie słowo ciężko przeszło mi przez gardło, a pedagog uniosła brwi. - ...sztyletem - dodałam.
   -Och, Xana! Co ci przyszło do głowy?! - sama złapała się za swoją własną.
   -Nie chciałam mu nic zrobić! Słowo! - zapewniłam. - Nie jestem aż tak chora. On...zdenerwował mnie.
   -Dlatego postanowiłaś, że rzucisz w niego sztyletem...
   -Przed niego. - poprawiłam. Udała, że tego nie zauważyła.
   -...i to rozwiąże problem. - dokończyła.
   -Proszę pani...Zna mnie pani za długo, aby uważać, że rozważam wszystkie za i przeciw, gdy coś wyprowadza mnie z równowagi.
   -Nie traktujemy cię ulgowo, bo jesteś córką dyrektora, dobrze o tym wiesz...
   -Za dobrze - wtrąciłam złośliwie.
   -Właśnie. Xana, znam cię bardzo długo i wierzę, że nie chciałaś mu zrobić krzywdy. Musisz jednak ponieść jakieś konsekwencje - westchnęłam i teatralnie przewróciłam oczami. - Liczę na to, że pomożesz mi wymyśleć karę?
   -Hmm...Może naprawię tę dziurę, którą...
   -Dziurę?! - ups... Wcześniej jej o tym nie wspominałam. Musiałam jakoś z tego wybrnąć:
   -Dziurę? - starałam się być równie zdziwiona, co ona.
   -Tak, dziurę...powiedziałaś ,,dziurę”, prawda? - zawahała się. O taki efekt mi chodziło.
   -Skąd! - próbowałam się nie uśmiechać.
   -Och, więc się przesłyszałam. To jak? - miałam pustkę w głowie. Zupełnie jak na testach.
   -Dobra, wracaj na lekcję i przyjdź do mnie po zajęciach. Coś wykombinujemy. - powiedziała, kiedy nie odzywałam się przez jakiś czas. Skinęłam głową i wyszłam z jej gabinetu.
Z obojętną miną wtargnęłam z powrotem do sali gimnastycznej. Gdzieś dalej usłyszałam chichot. Zajęłam swoje miejsce i zamknęłam oczy.
   -A ty...co tu robisz?! - usłyszałam przerażoną pannę Velios.
   -Hmm? - otworzyłam oczy. - Ach, tak: Zrozumiałam, że moje postępowanie było niewłaściwe, wyciągnęłam z tego te...no...wnioski i postanowiłam poprawę - wyrecytowałam obojętnie.
   -A co z karą?! - była w szoku. - Rzucasz nożami na prawo i lewo i ujdzie ci to na sucho?! Co ty sobie...
   -Koncentracja proszę pani... - ponownie zamknęłam oczy i powoli złożyłam ręce jak do modlitwy. Zanim moje powieki opadły, zobaczyłam furię na jej twarzy. - Koncentracja... - powtórzyłam.
Anya zakasłała, żeby ukryć rozbawienie. Draco jak zwykle się nie krępował - roześmiał się na cały głos. Nawet mnie to zdziwiło. W końcu w niego zaledwie kilka minut temu było wymierzone ostrze mojego sztyletu.
Nie zwrócono mu uwagi.
Był NOWY.
Wszyscy jednak popatrzyli na niego jak na wariata. Widocznie myśleli podobnie jak ja. Chwilę później zadzwonił dzwonek.
   -Naprawdę ,,ujdzie ci to na sucho”? - szepnęła Anya, gdy wychodziłyśmy z sali.
   -Chyba żartujesz! - prychnęłam. - Przecież ,,rzucam nożami na prawo i lewo”. Na dodatek w nowego.
   -On raczej nie ma ci tego za złe. - stwierdziła, mierząc wzrokiem jego
oddalającą się sylwetkę.
   -ON - spojrzałam za nim. - Chyba nie ma równo pod sufitem - orzekłam.
   -Odezwała się zrównoważona! - szturchnęła moje ramię.
   -Czy kiedykolwiek powiedziałam ci, że jestem normalna? - oburzyłam się.
   -No...nie, w zasadzie to nie. - przyznała.
   -Właśnie - puściłam jej oko.






Chciałam z góry przeprosić za to, że rozdział niezbyt udany (bynajmniej moim zdaniem) ale resztę oceny pozostawiam Wam. Naprawdę, jesteście wielkie, że chce się Wam to czytać ;*
Proszę, proszę, proszę o jakiekolwiek komentarze !
Pozdrawiam ♥
Chelly

piątek, 21 czerwca 2013

~2~ Nowy


   -Hmm? - mruknęłam nieprzytomnie znad miski płatków.
   -Mówiłem - zaczął ponownie ojciec - że dzisiaj do szkoły przyjdzie nowy chłopiec... - nienawidziłam nowych. Boże, jak ja nienawidziłam nowych. Wydawało im się, że są tajemniczymi outsiderami, a każdy czeka tylko na to, aż łaskawie powiedzą coś o sobie. Jako córka dyrektora, musiałam oprowadzać takich typków po szkole. Upuściłam niechętnie łyżkę z powrotem do miski i jęknęłam głośno. Tata położył przede mną kartkę z jego imieniem i nazwiskiem.
   -Draco Tammarow... - przeczytałam na głos. - Obcokrajowiec?
   -Nie - odetchnęłam z ulgą: tacy byli najgorsi. Przez te swoje ultranowoczesne telefony nawijali jak szaleni w innym języku, a potem uśmiechali się szeroko, widząc rozdziawioną buzię przechodnia. W efekcie: plus 30% do ego naszego outsidera. Dobrze, że chociaż tym razem to nie obcokrajowiec. Co nie zmieniało faktu, że nie lubiłam nowych.
   -Muszę wiedzieć o nim coś jeszcze? - spytałam z nadzieją, że wielki pan dyrektor Oliver pokręci przecząco głową. Przeliczyłam się jednak.
   -No cóż...W zasadzie, to będzie chodził do twojej klasy - wyznał ponuro, wiedząc jak to wpłynie na mój (już i tak zepsuty) humor. Walnęłam głową o stół z głośnym (bardzo głośnym) jękiem. Matka stanęła w progu i spojrzała na mnie z politowaniem.
   -Nowy, prawda?
   -Yhy... - podeszła i nachyliła się nade mną.
   -Bądź miła - przypomniała i ucałowała mnie w czoło.
   -Jestem miła – warknęłam, co na pewno nie potwierdzało moich słów.
Do szkoły miałam dwa kilometry, które pokonywałam na deskorolce. Jechałam już parę ładnych minut, gdy dołączyła do mnie moja przyjaciółka. Stwierdzenie:
,,Przeciwieństwa się przyciągają”, było tu jak najbardziej na miejscu. Różniłyśmy się wszystkim. Absolutnie.
Anya wyglądała jak te wszystkie piękne dziewczyny, których zdjęć w internecie było pełno. Chodzi mi o te, które noszą stylowe ciuchy, zabójcze wisiorki i
pastelowe sukienki.
A ja...no cóż.
Wyglądałam hmm...nietypowo. W końcu kto miał tatuaż na pół ciała i naturalnie czerwone włosy?
Ubierałyśmy się też inaczej.
Ona nosiła zwiewne sukienki, spódnice z falbanami i sweterki. Ja wolałam bluzy (włączając w to męskie) i dżinsy.
Ja Conversy, ona Vansy.
Oczy zielone, oczy brązowe.
Włosy czerwone za pas, blond od ramion.Wyliczać można by godzinami.
Zbliżyła się na swoich rolkach.
   -Hey - rzuciła z promiennym uśmiechem.
   -Cześć, Ann.
   -Stało się coś? - tak dobrze mnie znała.
Spojrzałam na nią jednym z tych spojrzeń, które odczytywała od razu.
   -Dziewczyna? - spytała.
   -Nie - odparłam z ponurą miną.
   -To nie wszystko, prawda?
   -Będzie chodził do naszej klasy... - podałam jej zmętą kartkę z nazwiskiem chłopaka.
   -Draco Tammarow. Rosjanin?
   -Nie. Tutejszy.
   -To pół biedy - stwierdziła, a ja spiorunowałam ją wzrokiem. Po dłuższej chwili milczenia, pochwyciła moją rękę. Spod rękawicy bez palców wystawał skrawek bandaża. Syknęłam.
   -Co tym razem?
   -Zadajesz zbyt dużo pytań... - próbowałam ją spławić, ale wbrew pozorom, z nią wcale nie tak łatwo.
   -Trening? - zgadywała.
   -Widzisz? Kolejne pytanie.
   -Xana - zaczęła ostrzegawczo.
   -Oparzenie – uległam. - ,,Nie wygląda to za dobrze” - jak stwierdziła Lulumay.
   -Bardzo boli?
   -Nie - skłamałam.
   -Czyli jak cholera – skwitowała. Zaczęłam się śmiać.
   -Niedługo nie będę musiała się odzywać! Czytasz mi w myślach...
Stanęłyśmy na parkingu, wyglądając za chłopakiem. Długo nie musiałyśmy czekać.
Ruszyłam w jego stronę pewnym krokiem, tłumacząc sobie, że przecież to nic takiego. Był dobrze zbudowany i wyższy ode mnie. Miał brązowe, opadające mu na twarz włosy.
   -Draco Tammarow? - stanęłam za jego plecami.
   -Zgadza się - przytaknął, odwracając się szybko.
   -Xana Oliver - próbowałam się uśmiechnąć. Przecież nic złego mi nie zrobił - Oprowadzę cię po...
   -Xana...jest takie imię? - automatycznie stracił w moich oczach. A tak się starałam...
   -Słuchaj, mam zły dzień, a ty mi nie pomagasz. Czy trzeba cię oprowadzić? - błagam, nie.
   -Chętnie - uśmiechnął się znacząco. Udałam, że tego nie zauważyłam.
   -Będziemy chodzić do tej samej klasy...
   -Czy to przypadek, że dyrektor ma takie samo nazwisko? - przerywał mi. Kolejne punkty ujemne. Widząc jego minę, można było stwierdzić, że robi to specjalnie. Ewidentnie. I ma jeszcze z tego chorą satysfakcję.
   -Nie.
   -Nie widzę twojego stróża...
   -Widocznie nie jest przeznaczony dla twoich oczu. Twojego też tu nie ma.
   -Och, tak. On...poszedł pozwiedzać, można powiedzieć.
   -Dobra, pierwszą lekcję...
   -Farbujesz włosy? - doprowadzał mnie do szewskiej pasji.
   -Ugh! Nie!-obróciłam się na pięcie i odeszłam. Podbiegł do mnie.
   -Daj spokój! No, gdzie mamy pierwszą lekcję?
   -Jesteś wygadany. Poradzisz sobie.
   -Bez ciebie?! - dalej szłam szybkim krokiem, a on biegł obok. - Przepraszam. -
 powiedział.

   -Wypchaj się - prychnęłam.
   -Błagam! Nie obrażaj się! Pozwolę ci się oprowadzić po całym mieście, proszę...
   -Sęk w tym, że nie mam najmniejszej ochoty! - przyspieszyłam. W pewnym momencie stanął przede mną. Ledwo to zauważyłam, a on już klęczał.
   -Błagam - powtórzył.
   -Wstawaj - syknęłam.
   -Nie - powiedział z uśmiechem. Wokół nas zaczęli zbierać się ludzie.
   -Wstawaj, albo ci pomogę! - zniżyłam głos tak, aby inni nie usłyszeli.
   -Nie, dopóki nie zgodzisz się przyjąć moich przeprosin i oprowadzić mnie po szkole - on się nie krępował. Przewróciłam oczami i przykucnęłam obok niego, nadal wkurzona.
   -Niech ci będzie. Wstawaj! No, już!
   -Tak - powiedział, zanim zerwał się do góry. - Teraz mogę umierać szczęśliwy.
Tłum gapiów zaczął chichotać.
   -Gratuluję. Stałeś się właśnie ,,dziwadłem”. Od następnej przerwy inaczej nie będą cię nazywać.
   -Nie bardzo mnie to obchodzi - stwierdził.
   -I dobrze. Tu masz plan - wręczyłam mu kartkę - Chciałbyś może wiedzieć gdzie coś jest?
   -Tak.
   -Słucham... - westchnęłam.
   -Twój dom - zamurowało mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć - Chciałbym wiedzieć, gdzie znajduje się twój dom - powtórzył.
   -A ja chciałabym wiedzieć, po co ci ta informacja - wykrztusiłam.
   -To nieistotne. Powiesz?
   -Eee...nie?
   -Kiedy zrobiłaś sobie ten tatuaż? - spytał, widząc, że lekko mnie oszołomił.
   -Ja...on jest naturalny. Urodziłam się z nim - nim się obejrzałam, jego palce śledziły wzory na mojej szyi i policzku. Chwyciłam jego rękę, a on zawiesił na niej wzrok.
   -Bandaż? Co ci się stało?
   -Nic ciekawego. Chodź, bo się spóźnimy – upomniałam, rozkojarzona.
   -Co mamy pierwsze? - spytał pogodnie.
   -Angielski - stuknęłam palcem w jego plan.
   -Da radę - stwierdził.
,,Zapowiada się bardzo długi dzień” - szepnęłam sama do siebie w głowie.
Gdy na niego spojrzałam, uśmiechnął się zawadiacko, jakby czytał mi w myślach, a to, co tam widział, bardzo mu się podobało.






No i tak już dobrnęliście do drugiego rozdziału. Jest Was niewielu, nawet bardzo mało, ale dopiero zaczynam. Mam nadzieję, że chociaż paru Was tu jeszcze przybędzie. Dziękuję za każdy komentarz. Wchodzę tutaj kilka razy dziennie i sprawdzam, czy jakiś się przypadkiem nie pojawił... To dla mnie bardzo, ale to bardzo ważne ♥
Pozdrawiam i dziękuję
Chelly

środa, 19 czerwca 2013

~1~ Tylko ja


   -Dobra, na dzisiaj koniec - sapnął.
Spojrzałam na zegar.
   -Jest trzecia – zauważyłam.
   -No to nie na dzisiaj. Na...wczoraj, można powiedzieć - nie protestowałam. Jedyne, czego teraz chciałam, to znaleźć się w łóżku.
Jakimkolwiek.
Byle by to było łóżko.
Z bólem jednak, musiałam zrezygnować z wtoczenia się (inaczej nie można było tego nazwać - nie w tym stanie) do pokoju. Włóczyłam nogami w stronę łazienki. Usiadłam na środku dywanu w kwiatki i powoli zdjęłam rękawice bez palców. Syknęłam, bo zapiekło niemiłosiernie.
   -O cholera - mruknęłam, widząc otwartą ranę na całej mojej dłoni.
   -Nie wygląda to za dobrze - Lulumay zmaterializowała się tuż obok. - Jak ty to sobie zrobiłaś? - uśmiechnęłam się krzywo.
   -To oparzenie - też skrzywiła się na te słowa. Wyciągnęłam z szuflady białej szafki apteczkę i zaczęłam obmywać ranę. Biorąc pod uwagę ból, jaki to spowodowało - nie był to zbyt dobry pomysł.
   -Nie igra się z ogniem - zauważyła.
   -Chyba, że jest się mną - uzupełniłam. 
Westchnęła tylko. Zdjęłam spodnie i zauważyłam wielką zadrę, biegnącą od kolana, aż do kostki.
Nie bolała, a to poniekąd dobry znak.
Krwawiła tylko.
   -Idę oglądać telewizję. Dobranoc - i tyle po niej.
Cała wpakowałam się do wanny. Wzięłam szybką kąpiel, zabandażowałam dłoń, przemyłam raz jeszcze nogę i doczołgałam się do pokoju.
Leżąc w łóżku, pozwoliłam rozbiegać się myślom na wszystkie strony. Między innymi, przypomniałam sobie wieczór, w którym poznałam Lulumay. I ten, w którym zgodziła się zostać moim duchem. Bowiem byłam czymś w rodzaju...
,,Szamanka” - mówili moi rodzice.
Ale tak naprawdę byłam też zwykłą dziewczyną. Wytresowaną dziewczyną.
Nie lubili, gdy tak o sobie mówiłam, ale było to po części prawdą. I doskonale o tym wiedzieli.
Ćwiczyłam od siódmego roku życia. Trenowałam dniami i nocami.
No i jeszcze duchy i te sprawy...
Dzisiaj ćwiczyłam (ćwiczyliśmy - w zasadzie) bez używania mocy, ale i tak ojciec bez swojego stróża był bardzo silny.
Nazywał się Gaori. Skubaniec, dobry był.
Ja i Lulumay stanowiłyśmy równie dobraną parę, co tata i Gaori (kto, nawiasem mówiąc nazwałby tak panterę?!).
Przysnęłam. Na chwilę wstąpiłam do jakiejś odległej krainy i gwałtownie się z niej wyrwałam.
Niezbyt przyjemne uczucie.
Siedząc prosto na łóżku, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
Długie, bardzo długie, czerwone włosy. Wielkie oczy koloru kiwi. Blada twarz.
No i tatuaż rozciągający się od palców u prawej dłoni, poprzez ramię i szyję, na policzku kończąc. Przedstawiał taką...jakby winorośl. Nieznaną ani mnie, ani nikomu innemu. Urodziłam się z nim. Moja mama miała taki na nodze. Ponoć było to dziedziczne, czego byłam żywym dowodem...
Ubrana byłam w spraną bokserkę i wytarte spodenki.
To ja.
Tylko ja.
Ja - Xana Oliver.
Szamanka od siedmiu boleści.







Wiem, że krótki ten rozdział, ale pisałam to już dość dawno temu i ostatnio stwierdziłam, że fajnie byłoby dokończyć to opowiadanie. No więc pierwsze rozdziały będą dość krótkie, (może nawet takie, jak ten) ale już niedługo akcja się rozwinie... Już ja się o to postaram :PJak na razie mam nadzieję, że chociaż komuś się to podoba.Dziękuję za wsparcie Magdy - mojej ,,wiernej czytelniczki" ♥

Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy :*
Pozdrawiam

Chelly

wtorek, 18 czerwca 2013

Prolog

~Prolog~

   -Musisz zabić, rozumiesz?
   -Ale...to jest okropne tatusiu.
   -Życie jest okropne, Xana. Zapamiętaj to.
Mała dziewczynka o włosach czerwonych, niczym gęsta krew, siedziała na dywanie. Do pokoju weszła matka.
   -Benjaminie... - nakazała gestem, aby przeszedł do pokoiku obok. Xana słyszała każde słowo.
   -Benjaminie, przekraczasz i tak już naciągnięte granice...
   -Musi być silna - odparł.
   -Ty jej nie trenujesz!!! - wzięła głęboki oddech, by się opanować, po czym wykrztusiła: - Ty ją niszczysz.
   -Musi być silna. - powtórzył.
   -A co z jej psychiką?! Uczuciami?! Przez te całe ,,treningi”, zabijasz jej...dobroć. Morale, wpajane od małego, legną w gruzach! ,,Nie wolno krzywdzić innych”-powtarzaliśmy jej. Co więc robisz teraz, każąc jej zabijać? To jest dziecko! Potrafisz wyobrazić sobie, co ona przeżywa?!
   -Zwierzęta...Ćwiczymy na zwierzętach - wtrącił.
   -Nie ma żadnej różnicy!!! - wybuchła.
Na parapecie przysiadła dziewczynka o ślicznej buźce i rozumnym spojrzeniu. Miała długie, czarne włosy, związane w ciasny warkocz, opadający przez jedno ramię. Ubrana była w zwiewną, letnią sukienkę. Kołysała nóżkami jak wahadłami zegara.
Raz, dwa, trzy...jej buciki odbijały się od ściany. Była śliczną dziewczynką i...
No cóż, była martwa.
   -Co się dzieje? - spytała.
   -Znowu się kłócą. - westchnęła Xana. - Lulumay, co jest ze mną nie tak?
   -A co niby miałoby być z tobą ,,nie tak”? - zdziwiła się Lulumay, bo tak właśnie miała na imię. Czerwonowłosa wzruszyła ramionami i szepnęła:
   -Czasem mam wrażenie, że wszystko...





No i jest prolog... Wiem, że trochę dziwaczny, ale wraz z rozdziałami wszystko zacznie się wyjaśniać. BŁAGAM o jakiekolwiek komentarze, opinie (szczere) i może nawet zaobserwowanie mojego bloga? Dopiero zaczynam, więc proszę o wyrozumiałość.
Tutaj link do drugiego bloga, którego prowadzę z przyjaciółką *Klik*
Pozdrawiam ♥
Chelly