czwartek, 22 sierpnia 2013

~6~ Żartujesz!


Próbowałam nie okazać tego, że nogi prawie się pode mną ugięły. Dziewczynka z własnej inicjatywy się nie odzywała. Widocznie całą śmiałość po rodzicach odziedziczył jej brat...
Musiałam jednak przyznać, że świetnie orientowała się w terenie. W jej wieku ojciec dopiero zaczął mi wprowadzać treningi w plenerze. W pewnym momencie
pomiędzy nami jak spod ziemi wyrósł wielki wilk. Odskoczyłam na bok, przerażona.
   -Vasili! - skarciła go dziewczynka.
   -To twój duch? Twój stróż jest wilkiem?
   -Nie. To kojot – odparła tonem tak oczywistym, że aż zrobiło mi się głupio.
Po jakimś czasie doszłyśmy w końcu do szosy. Później dziewczynka pokierowała mnie w stronę swojego domu. Już za chwilę stanęłyśmy pod czarną, zdobioną furtką. Dom był naprawdę bardzo duży. Kiedy mała nacisnęła klamkę bramy, z budynku wybiegł Draco i pochwycił ją w ramiona. Po chwili spojrzał na nią i odgarnął jej włosy z czoła.
   -Gdzieś ty była?! Martwiliśmy się o ciebie! Przecież kiedy ostatni raz zabłądziłaś, znaleźliśmy cię dopiero po... - chyba dopiero wtedy mnie zauważył, bo momentalnie przerwał. Zamilkł, a ja, chcąc jakoś uniknąć tej ciszy, powiedziałam:
   -Skaleczyła sobie kostkę. Lepiej zmienić za jakiś czas opatrunek, bo może spuchnąć... Czy coś.
   -Dziękuję – powiedział, a w jego oczach dostrzec można było wielką wdzięczność.
   -Nie ma za co – odparłam, wyobrażając sobie, że zaraz wszyscy dowiedzą się od małej szczegółów. Łącznie z moim nożem na jej gardle. Próbowałam o tym nie
myśleć i patrząc ostatni raz w jego wdzięczne spojrzenie, obróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę domu. Już od razu widać co, a raczej kto jest jego słabym punktem. Skoczyłby za nią w ogień. Takie rzeczy widać po oczach.
Doprawdy, nigdy nie zrozumiem rodzeństw...


   -Powinna zaraz wrócić – usłyszałam głos mamy, kiedy wchodziłam do domu. - Wiesz, ostatnio zaczynam się o nią martwić...
   -Niepotrzebnie – powiedziałam, całując ją w policzek. - Z polowania nici.
   -Może to i dobrze – wzdrygnęła się. Przewróciłam tylko oczami. Była taka...wrażliwa. Krucha. Trochę jak Anya, która właśnie siedziała obok.
Spojrzałam w stronę salonu, gdzie młodszy brat blondynki oglądał telewizję. Często musiała się nim zajmować, bo rodzice zazwyczaj pracowali do późna. Skinęłam na nią, wskazując dyskretnie schody. Zrozumiała od razu i podniosła się z miejsca. Podreptała za mną do mojego pokoju. Kiedy tylko zobaczyła łóżko, rzuciła się na nie z impetem, jak to miała w zwyczaju robić.
   -Ponoć kiedy wychodziłaś... przepraszam: wybiegałaś z domu, para szła ci uszami. Aż tak źle? - spytała.
Usiadłam przed nią na podłodze i zaczęłam przeczesywać dłonią dywan.
   -To Draco wymyślił mi karę...
   -Żartujesz! - aż usiadła. - I co?
   -Nic.
   -Xana!
   -Anya! - uwielbiałam się z nią droczyć. Zrobiła naburmuszoną minę.
Westchnęłam.
   -Mam z nim iść na kolację – oznajmiłam grobowym tonem.
   -I to ma być kara? - zaśmiała się, a ja obrzuciłam ją niechętnym spojrzeniem.
Podeszłam do okna i dotknęłam palcami szyby. Na zewnątrz zaczynało zbierać się na deszcz.
   -Prawie poderżnęłam jego siostrze gardło... - rzuciłam obojętnym tonem.

   -Że co?!
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, po czym na końcu usłyszałam jedynie:
   -I co teraz?
   -Jak to, co? Zacznijmy od tego, że nie pójdę na tę całą kolację...
   -Randkę, Xana. RANDKĘ. Musisz na nią pójść. Taka jest kara.
   -Kiedy ja nie mam zamiaru! - odparłam. - Pogrywa w jakieś chore gry i myśli, że będę tańczyć, jak mi zagra. Niedoczekanie jego!
Na chwilę zapadła cisza.
   -Ale trzeba przyznać, że to słodkie, że zaprosił cię na tę kolację...

   -Anya...! - jęknęłam.






Tak bardzo Was przepraszam, że nie dodawałam tak długo, ale naprawdę przez pewien czas miałam taki zastój, że cokolwiek napisałam, to była masakra...
Znowu przepraszam, bo wiem, że ten rozdział nie prezentuje się najlepiej ;/
W każdym razie przebrnęłam już chyba przez najgorszy moment i mam nadzieję, że dalej już będzie tylko lepiej.
Ocenę pozostawiam Wam, proszę komentujcie :)
Pozdrawiam ♥
Chelly

P.S. Jeśli chcecie się czegoś o mnie dowiedzieć, zapraszam na mojego ask'a, bądź tumblr. Wszystko w zakładce 'o autorce' :)

poniedziałek, 8 lipca 2013

~5~ Las


Znałam tutaj każde drzewo, każdy krzew i liść. Spędzałam tu naprawdę dużo czasu – zarówno na treningach z moim ojcem, jak i sama. Przychodziłam do tego lasu często, żeby w spokoju o czymś pomyśleć, żeby odpocząć od tego, co mnie otacza. Jednak teraz na pewno nie można było nazwać mnie spokojną...
Wbiegłam między drzewa, pędząc niczym strzała. Nie mogłam się zatrzymać. Ogarniała mnie furia, kiedy przypomniałam sobie jak wtedy na mnie spojrzał...poczułam w tamtym momencie, że przegrałam. A ja nie mogłam przegrywać. Nie mogłam. Nie tego mnie uczono.
Znalazłam odpowiednie drzewo i wdrapałam się na nie, żeby z niego dojrzeć
swoją...ofiarę. Nawet w myślach wymawiałam to z trudem.
Czekałam już dobrą chwilę, kiedy Lulumay szepnęła:
   -Ktoś jest za tamtym drzewem.
Przekazała mi w myślach, o które jej chodziło. Spojrzałam w tamtą stronę.
W tej samej sekundzie zza wielkiego dębu wyleciała strzała. W ostatniej chwili zdążyłam się odchylić. Wbiła się z impetem w konar drzewa tam, gdzie przed chwilą znajdowała się moja głowa. Niewiele myśląc, wyjęłam sztylet i rzuciłam nim w tamtą stronę. Tak, jak poprzednio strzała – także wbił się w konar, a ja usłyszałam ciche sapnięcie. Zeskoczyłam bezszelestnie na trawę i co sił w nogach pognałam do drzewa, gdzie znajdowała się postać, której przed chwilą o mało co uszłam z życiem.
Wyrwałam sztylet z pnia. Oparłam się o niego i czekałam.
Po drugiej stronie słyszałam wyraźnie, jak ktoś oddycha nierówno, spazmatycznie. Już chciałam rzucić się biegiem, kiedy zrobiła to ta druga osoba. Ja oczywiście pobiegłam za nią. Nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła.
W pędzie odnotowałam, że jest to dziewczyna, na dodatek znacznie mniejsza ode mnie. W pewnym momencie potknęła się o kamień i upadła, ale zaraz pozbierała się i ruszyła dalej, tym razem znacznie wolniej, kulejąc.
Miałam więc dużą przewagę. Już po chwili udało mi się ją dogonić.
Usiadłam jej na brzuchu, żeby ją w razie czego obezwładnić i przystawiłam nóż do jej gardła. Dopiero teraz byłam w stanie dojrzeć, że dziewczynka nie wygląda na więcej niż dziewięć lat.
Miała rude loczki i wielkie, brązowe oczy, w których można było dostrzec paniczny, zwierzęcy strach. Cała się trzęsła.
   -Dlaczego we mnie strzelałaś?! - nie chciałam krzyczeć, naprawdę. Nie mogłam jednak opanować swojej złości.
   -Prze...przepraszam. Ja...ja polowałam – wychlipiała spod ostrza mojego sztyletu.
Powoli zeszły ze mnie wszystkie negatywne uczucia. Odsunęłam od niej nóż i zsunęłam się z dziewczynki. Odłożyłam jej łuk i strzały na bok, aby mogła usiąść. Zmierzyła mnie przerażonym wzrokiem i powoli podniosła się , odsuwając ode mnie. Nadal się mnie bała. Wstałam i wyciągnęłam do niej rękę, aby pomóc jej zrobić to samo. Spojrzała na mnie niepewnie, jednak w końcu ujęła ją delikatnie, a ja pociągnęłam ją do góry.
   -Skaleczyłaś się? - bardziej zauważyłam niż spytałam.
Dziewczynka pokiwała nieśmiało głową. Przypomniałam sobie, że mam zapasowy bandaż, w razie gdybym musiała zmienić opatrunek na ręce.
   -Chodź, opatrzymy tę ranę...
Na początku chyba próbowała się wymigać, lecz ucichła pod moim spojrzeniem. Podeszłam z nią do małego strumienia, który znajdował się zaledwie kilka metrów
dalej, aby obmyć jej poharataną kostkę. Później obwinęłam ją bandażem. W robieniu takich opatrunków miałam naprawdę dużą wprawę. Z treningów raczej nie wychodziłam bez szwanku.
Znowu pomogłam jej wstać.
   -Odprowadzę cię do domu – powiedziałam. Czułam się winna całej tej sytuacji.
   -Nie, nie trzeba. Dam radę, to niedaleko...
   -Daj spokój, przecież to żaden kłopot... Jak tak właściwie się nazywasz?
Dziewczynka spojrzała na mnie tymi swoimi ogromnymi oczyma. Spostrzegłam w nich coś znajomego.
   -Nazywam się Dakota. Dakota Tammarow.






Przede wszystkim przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale zgubiłam zeszyt, w którym miałam zapisane następnne kilka rozdziałów i szukałam go przez cały ten czas... No cóż, nie znalazłam go nadal, ale piszę z pamięci :)
Mam nadzieję, że czekanie Was nie zniechęciło...
Jak zwykle proszę o szczere komentarze :D
Pozdrawiam ♥
Chelly

poniedziałek, 1 lipca 2013

~4~ Kara


   -Czuję się, jakbym odprowadzała cię pod nóż kata. - wyznała ponuro Ann, gdy po lekcjach szłyśmy do gabinetu pedagog.
   -Mam nadzieję, że nie będzie tak źle... - westchnęłam.

   -Mogę dostać spadku twoją deskę? - rzuciła żartem.
   -Nie umiesz na niej jeździć.
   -Może nareszcie się nauczę. - podsunęła. Zapewniłam, że kiedy będę w domu, to zadzwonię.
Weszłam do pokoju i stanęłam jak wryta. Na krześle przy biurku siedział Draco z dziwną miną.
   -Och, jesteś wreszcie! - kobieta zza biurka klasnęła w dłonie. - Sama wpadłam na świetny pomysł! - westchnęłam i usiadłam na wolnym krześle. - Skoro kolega...
   -Nowy – poprawiłam złośliwie. Obydwoje puścili to mimo uszu.
   -...był celem twojego wybuchowego charakteru i temperamentu, to on wymyśli karę – wbiło mnie w fotel.
Nie, nie, nie! To nie tak miało wyglądać! Miałam...nie wiem: szorować stołówkę, odklejać gumy spod ławek, przekładać dach!
A nie zostać skazana na łaskę (bądź niełaskę) tego całego Tammarowa.
Na miłość Boską! Skąd miałam wiedzieć, co mu może przyjść do głowy?
   -Reszta mnie nie interesuje! - orzekła, wyraźnie z siebie zadowolona. - Zmykajcie! - posłusznie wyślizgnęliśmy się z jej gabinetu. Zatrzymaliśmy się dopiero przy jego aucie.
   -Słucham... - warknęłam.
   -Trochę się nad tym zastanawiałam i stwierdziłem, że chyba najlepszym wyjściem będzie...wspólna kolacja – dokończył.
Myślałam, że gruchnę o ziemię. Po dłuższej chwili odezwałam się:
   -Zapraszasz mnie na randkę?
   -Tak – odparł spokojnie.
   -W ramach kary?!
   -Eee...tak. Tak można to ująć.
   -Nie zrozum mnie źle, ale może zmywanie naczyń w stołówce nie jest takim złym pomysłem...
   -Wiedziałem – parsknął śmiechem i pochylił się nade mną. - Ale kara to kara.
Jutro o ósmej. Pasuje?
   -Chyba sobie ze mnie drwisz!
   -A więc o ósmej. Poproszę twój adres – wyciągnął kartkę i długopis, a ja niechętnie mu go zapisałam.
Rozważałam możliwość sfałszowania ulicy, ale równie dobrze mógł o jej podanie poprosić, dla pewności, pedagog, (co zapewne i tak zrobi) więc uznałam to za głupi pomysł.
   -Do jutra – uśmiechnął się, zadowolony, bo dopiął swego.
Ruszyłam przed siebie na desce. Miałam ochotę coś roznieść.
Wparowałam wściekła do domu.
Wtargnęłam jak burza pomiędzy łóżko i szafkę nocną w moim pokoju. Wyciągnęłam z niej sztylet – ten był jak najbardziej ostry i prawdziwy, nie jak te szkolne. Rodzice na pewno wiedzieli już, co się stało.
Tylko o karze nie mieli pojęcia.
Wiedziałam, że nie będę wysłuchiwać specjalnych kazań. Już dawno przekonali się, że do mnie nie docierają.
Wybiegając, zamknęłam z hukiem drzwi mojej sypialni i popędziłam schodami na dół. Będąc w korytarzu, usłyszałam mamę, która właśnie stanęła w progu salonu:
   -A ty dokąd się wybierasz? - spytała zrezygnowana, opierając się o framugę drzwi. Wiedziała, że niewiele podoła.
   -Po obiad – warknęłam, zaciskając mocniej rękojeść sztyletu.
Zatrzaskując (z jeszcze większym łomotem) drzwi frontowe, popędziłam przed siebie, topiąc się w zieleni lasu, otaczającego mój dom.






Wiem, wiem, strasznie krótki... ;/ Wiem, ale postaram się: po pierwsze - jakoś je ,,wydłużać", po drugie - dodawać je częściej.
Dziękuję już z góry za każdy komentarz, to dla mnie najważniejsze w całym tym pisaniu - jeśli komentujecie, wiem, że mam dla kogo pisać ♥
Pozdrawiam, trzymajcie się ciepło ;*
Chelly

P.S. Jak się podoba nowy wygląd bloga? Trochę nad tym siedziałam... ;D
+zjarzyjcie na mojego drugiego (w zasadzie pierwszego :P) bloga, którego prowadzę z przyjaciółką: http://stayalivejuststayalive.blogspot.com/

sobota, 29 czerwca 2013

~3~ Czy kiedykolwiek powiedziałam, że jestem normalna?


Nauczycielki na szczęście jeszcze nie było. Draco udał się do jedynego wolnego miejsca, przy oknie. Ja opadłam na krzesło obok Anyi.
   -I jak tam? - spytała. - Wydaje się słodki...
   -Nieobliczalny, wkurzający głupek – warknęłam. - Wiesz o co spytał? Gdzie mieszkam! Pytał też o tatuaż. O wszystko w zasadzie pytał...Łącznie z tym, czy moje nazwisko świadczy o pokrewieństwie z dyrektorem. A jak się wkurzyłam...
   -Widziałam co zrobił - zaśmiała się. - To urocze.
   -To wcale nie jest urocze, Ann! To...dziwne!
   -I tak twierdzę, że to słodkie - przewróciłam oczami. Dla Anyi wszystko było ,,słodkie” i ,,urocze”. Do klasy wparowała zdyszana pani Cloum. Usiadła za biurkiem, przełożyła papiery i rozejrzała się po klasie.
Znałam to aż za dobrze. Zaraz poprosi kogoś o załatwienie jakiejś sprawy.
I tym kimś będzie Anya Sparks. Jak zwykle. Jako ,,najbardziej godną zaufania uczennicę”, wybierali ją zawsze. Problem w tym, że wcale tego zaufania godna nie była. No cóż...kończyło się na tym, że prawie cała klasa miała odpowiedzi na sprawdziany, które dziwnym trafem Anya miała iść skserować. Tak więc:
   -Anya, czy mogę cię prosić? - posłusznie wstała i skierowała się w stronę
nauczycielki. - Pięćdziesiąt kopii, poproszę - nauczycielka podała jej kartki. 
Jęknęłam - przy tempie pracowania drukarki w naszej bibliotece, będzie tam siedziała pół lekcji. Jak nie więcej.
   -A my dobieramy się w pary! - nauczycielka zwróciła się do reszty klasy.
Jako, że nie byłam duszą towarzystwa, toteż nie miałam zbyt wielu znajomych. W klasie była jedna z tych nielicznych. Dopadłam ławki przede mną.
   -Kate? - spytałam znacząco.
   -Przepraszam, ale... - zaczęła ze skruszoną miną. - ...jestem z Vanessą. - powiedziała to tak smutno, jakby właśnie zabrała mi ostatni kawałek chleba. Cała Kate.
   -W porządku - skuliłam się.
Moja klasa niestety była parzysta. Bez Anyi nie miałam co liczyć na to, że nikogo mi nie przydzielą.
   -Xana, przesiądź się do Draco - oczywiście. Przecież nie mogło być inaczej! Mogłam nawet być z kimkolwiek! Ale oczywiście musiało trafić na nowego... Zgrzytając zębami, ruszyłam w stronę jego ławki. Mieliśmy stworzyć opis krajobrazu. Równie dobrze mogłam napisać go sama.
   -Jakieś propozycje? - spytałam niechętnie.
   -Nie bardzo. Napisz trochę, a ja skończę, dobrze? - skinęłam głową i zaczęłam opisywać las. Zieleń tak głęboką, że można się w niej utopić...
Po chwili oddałam mu kartkę. Zaczął szybko zapisywać jej pustą część. W pewnym momencie odłożył długopis. Spojrzałam na jego fragment. Musiałam przyznać, że był dobry. Podniosłam na niego wzrok, bo aż podskoczył na krześle. Obok, na parapecie właśnie usiadł mój duch.
   -Lulumay! - syknęłam, rozbawiona reakcją chłopaka. Tym razem przeniosła się na ławkę przede mną. Duchom nie wolno było wchodzić do klas. Mogły się pokazywać na przerwach, lekcjach walki i tym podobnych...
   -Co ty tu robisz? - szepnęłam.
   -To twoja lekcja się jeszcze nie skończyła? - spytała zdziwiona.
   -Nie - spojrzałam na zegar. - Jeszcze pięć minut.
   -Och... - zmyła się natychmiast.
   -Dlaczego twój duch...ma taką dużą bliznę na szyi?
   -Widzisz, umarła dość...brutalnie - spojrzał na mnie wyczekująco. - Odrąbano jej głowę - rozdziawił usta. - Toporem - uzupełniłam.
Pierwszy raz, odkąd go zobaczyłam, zaniemówił. Pani Cloum oznajmiwszy, że oceni nasze prace, powitała zdyszaną Anyę. W tym momencie rozległ się dzwonek.
   -Korytarzem na lewo, ostatnie drzwi. Sala gimnastyczna - rzuciłam chłopakowi, a on tylko skinął głową.
   -Co mnie ominęło? - spytała Anya.
   -Musiałam być w parze z Tammarowem... - westchnęłam. Do Ann dołączył jej duch stróż. Był to dużych rozmiarów biały kruk o dość adekwatnym imieniu - Snow. Lulumay pojawiła się zaraz po nim. 
Przerwa nie trwała zbyt długo. Następna była lekcja walki.

...

Panna Velios kazała nam usiąść po turecku.
   -Dzisiaj całą lekcję poświęcimy sztuce koncentracji. Zamykamy oczy, sztylety w dłoń i bez żadnego odzewu. Aż do końca lekcji.
,,Może być" - pomyślałam. ,,Lepsze to, niż fizyka..."
Pomysł ze ,,szkolnymi sztyletami" nie był zbyt dobry. Zrobić nimi specjalnej krzywdy nie mogliśmy, bo niegdy nie były ostrzone, ale zawsze nie było to do końca bezpieczne rozwiązanie.
Moja przyjaciółka zajęła miejsce niedaleko mnie, a Draco przy ścianie.
Po chwili ciszy okazało się, że bawił się komórką. W tej głuchocie doskonale słyszałam jak stuka palcami o ekran telefonu, który za każdym razem wydawał przy tym dziwne dźwięki, co doprowadzało mnie do szału. ,,Uspokój się!” - powtarzałam sobie.
Dziwne, że nauczycielka nie zwróciła mu uwagi. No tak...zapomniałam.
Był NOWY.
A to jest na jakiś czas taryfa ulgowa.
Wydawało się, jakby dźwięki były coraz głośniejsze. Nie mogłam się skoncentrować. Denerwował mnie każdy szczegół, każdy jego detal. Łącznie z tym uśmiechem...
Nie wytrzymałam.
W jednej sekundzie mój sztylet wbił się w ścianę, o którą chłopak się opierał - na oko dwa centymetry przed jego nosem. Wyrwał mu się okrzyk zdumienia.
Wszyscy jak na znak otworzyli oczy. Oprócz panny Velios.
Ona obserwowała nas cały czas.
   -Xana!!! - wykrztusiła. - Co to,do jasnej cholery było?!
Trzeba zaznaczyć, że jako jedyna nauczycielka nie krępowała się przy nas, jeśli chodziło o przeklinanie... Uśmiechnęłam się, a co mi tam. I tak byłam skazana tylko na jedno:
   -Do pani pedagog!! Pędem!!! - zebrałam rzeczy i podeszłam do ściany po swój sztylet. Wyszarpnęłam go. Został ślad. Zaklęłam w myślach.
Wychodziłam z sali, gdy siedząca najbliżej mnie Courtney, mruknęła pod nosem:
   -Wariatka.
Wkurzył mnie tym. Jak zawsze, zresztą. Wymierzyłam sztyletem w jej twarz. Cofnęła się przerażona, a za plecami usłyszałam:
   -Biegiem, Xana!!!
   -Już lecę! - uśmiechnęłam się słodko. Ktoś parsknął śmiechem, ale nie
sprawdziłam kto. Panna Velios uciszyła go tym swoim przerażającym spojrzeniem...
Do pani pedagog miałam już wydeptaną ścieżkę. Według nauczycieli, posyłanie mnie do ojca-dyrektora było nie na miejscu. Tak więc pedagog robiła za mojego osobistego dyrektora (a nie byłam aniołkiem).
Ojciec i tak się o wszystkim prędzej czy później dowiadywał.
   -Dzień dobry - wparowałam do gabinetu.
   -Dzień dobry, Xana - przywitała mnie tym swoim obrzydliwie kojącym głosem, jak u psychologa. - Co tym razem? - westchnęła.
   -Rzuciłam w...w zasadzie PRZED kolegę... - ostatnie słowo ciężko przeszło mi przez gardło, a pedagog uniosła brwi. - ...sztyletem - dodałam.
   -Och, Xana! Co ci przyszło do głowy?! - sama złapała się za swoją własną.
   -Nie chciałam mu nic zrobić! Słowo! - zapewniłam. - Nie jestem aż tak chora. On...zdenerwował mnie.
   -Dlatego postanowiłaś, że rzucisz w niego sztyletem...
   -Przed niego. - poprawiłam. Udała, że tego nie zauważyła.
   -...i to rozwiąże problem. - dokończyła.
   -Proszę pani...Zna mnie pani za długo, aby uważać, że rozważam wszystkie za i przeciw, gdy coś wyprowadza mnie z równowagi.
   -Nie traktujemy cię ulgowo, bo jesteś córką dyrektora, dobrze o tym wiesz...
   -Za dobrze - wtrąciłam złośliwie.
   -Właśnie. Xana, znam cię bardzo długo i wierzę, że nie chciałaś mu zrobić krzywdy. Musisz jednak ponieść jakieś konsekwencje - westchnęłam i teatralnie przewróciłam oczami. - Liczę na to, że pomożesz mi wymyśleć karę?
   -Hmm...Może naprawię tę dziurę, którą...
   -Dziurę?! - ups... Wcześniej jej o tym nie wspominałam. Musiałam jakoś z tego wybrnąć:
   -Dziurę? - starałam się być równie zdziwiona, co ona.
   -Tak, dziurę...powiedziałaś ,,dziurę”, prawda? - zawahała się. O taki efekt mi chodziło.
   -Skąd! - próbowałam się nie uśmiechać.
   -Och, więc się przesłyszałam. To jak? - miałam pustkę w głowie. Zupełnie jak na testach.
   -Dobra, wracaj na lekcję i przyjdź do mnie po zajęciach. Coś wykombinujemy. - powiedziała, kiedy nie odzywałam się przez jakiś czas. Skinęłam głową i wyszłam z jej gabinetu.
Z obojętną miną wtargnęłam z powrotem do sali gimnastycznej. Gdzieś dalej usłyszałam chichot. Zajęłam swoje miejsce i zamknęłam oczy.
   -A ty...co tu robisz?! - usłyszałam przerażoną pannę Velios.
   -Hmm? - otworzyłam oczy. - Ach, tak: Zrozumiałam, że moje postępowanie było niewłaściwe, wyciągnęłam z tego te...no...wnioski i postanowiłam poprawę - wyrecytowałam obojętnie.
   -A co z karą?! - była w szoku. - Rzucasz nożami na prawo i lewo i ujdzie ci to na sucho?! Co ty sobie...
   -Koncentracja proszę pani... - ponownie zamknęłam oczy i powoli złożyłam ręce jak do modlitwy. Zanim moje powieki opadły, zobaczyłam furię na jej twarzy. - Koncentracja... - powtórzyłam.
Anya zakasłała, żeby ukryć rozbawienie. Draco jak zwykle się nie krępował - roześmiał się na cały głos. Nawet mnie to zdziwiło. W końcu w niego zaledwie kilka minut temu było wymierzone ostrze mojego sztyletu.
Nie zwrócono mu uwagi.
Był NOWY.
Wszyscy jednak popatrzyli na niego jak na wariata. Widocznie myśleli podobnie jak ja. Chwilę później zadzwonił dzwonek.
   -Naprawdę ,,ujdzie ci to na sucho”? - szepnęła Anya, gdy wychodziłyśmy z sali.
   -Chyba żartujesz! - prychnęłam. - Przecież ,,rzucam nożami na prawo i lewo”. Na dodatek w nowego.
   -On raczej nie ma ci tego za złe. - stwierdziła, mierząc wzrokiem jego
oddalającą się sylwetkę.
   -ON - spojrzałam za nim. - Chyba nie ma równo pod sufitem - orzekłam.
   -Odezwała się zrównoważona! - szturchnęła moje ramię.
   -Czy kiedykolwiek powiedziałam ci, że jestem normalna? - oburzyłam się.
   -No...nie, w zasadzie to nie. - przyznała.
   -Właśnie - puściłam jej oko.






Chciałam z góry przeprosić za to, że rozdział niezbyt udany (bynajmniej moim zdaniem) ale resztę oceny pozostawiam Wam. Naprawdę, jesteście wielkie, że chce się Wam to czytać ;*
Proszę, proszę, proszę o jakiekolwiek komentarze !
Pozdrawiam ♥
Chelly

piątek, 21 czerwca 2013

~2~ Nowy


   -Hmm? - mruknęłam nieprzytomnie znad miski płatków.
   -Mówiłem - zaczął ponownie ojciec - że dzisiaj do szkoły przyjdzie nowy chłopiec... - nienawidziłam nowych. Boże, jak ja nienawidziłam nowych. Wydawało im się, że są tajemniczymi outsiderami, a każdy czeka tylko na to, aż łaskawie powiedzą coś o sobie. Jako córka dyrektora, musiałam oprowadzać takich typków po szkole. Upuściłam niechętnie łyżkę z powrotem do miski i jęknęłam głośno. Tata położył przede mną kartkę z jego imieniem i nazwiskiem.
   -Draco Tammarow... - przeczytałam na głos. - Obcokrajowiec?
   -Nie - odetchnęłam z ulgą: tacy byli najgorsi. Przez te swoje ultranowoczesne telefony nawijali jak szaleni w innym języku, a potem uśmiechali się szeroko, widząc rozdziawioną buzię przechodnia. W efekcie: plus 30% do ego naszego outsidera. Dobrze, że chociaż tym razem to nie obcokrajowiec. Co nie zmieniało faktu, że nie lubiłam nowych.
   -Muszę wiedzieć o nim coś jeszcze? - spytałam z nadzieją, że wielki pan dyrektor Oliver pokręci przecząco głową. Przeliczyłam się jednak.
   -No cóż...W zasadzie, to będzie chodził do twojej klasy - wyznał ponuro, wiedząc jak to wpłynie na mój (już i tak zepsuty) humor. Walnęłam głową o stół z głośnym (bardzo głośnym) jękiem. Matka stanęła w progu i spojrzała na mnie z politowaniem.
   -Nowy, prawda?
   -Yhy... - podeszła i nachyliła się nade mną.
   -Bądź miła - przypomniała i ucałowała mnie w czoło.
   -Jestem miła – warknęłam, co na pewno nie potwierdzało moich słów.
Do szkoły miałam dwa kilometry, które pokonywałam na deskorolce. Jechałam już parę ładnych minut, gdy dołączyła do mnie moja przyjaciółka. Stwierdzenie:
,,Przeciwieństwa się przyciągają”, było tu jak najbardziej na miejscu. Różniłyśmy się wszystkim. Absolutnie.
Anya wyglądała jak te wszystkie piękne dziewczyny, których zdjęć w internecie było pełno. Chodzi mi o te, które noszą stylowe ciuchy, zabójcze wisiorki i
pastelowe sukienki.
A ja...no cóż.
Wyglądałam hmm...nietypowo. W końcu kto miał tatuaż na pół ciała i naturalnie czerwone włosy?
Ubierałyśmy się też inaczej.
Ona nosiła zwiewne sukienki, spódnice z falbanami i sweterki. Ja wolałam bluzy (włączając w to męskie) i dżinsy.
Ja Conversy, ona Vansy.
Oczy zielone, oczy brązowe.
Włosy czerwone za pas, blond od ramion.Wyliczać można by godzinami.
Zbliżyła się na swoich rolkach.
   -Hey - rzuciła z promiennym uśmiechem.
   -Cześć, Ann.
   -Stało się coś? - tak dobrze mnie znała.
Spojrzałam na nią jednym z tych spojrzeń, które odczytywała od razu.
   -Dziewczyna? - spytała.
   -Nie - odparłam z ponurą miną.
   -To nie wszystko, prawda?
   -Będzie chodził do naszej klasy... - podałam jej zmętą kartkę z nazwiskiem chłopaka.
   -Draco Tammarow. Rosjanin?
   -Nie. Tutejszy.
   -To pół biedy - stwierdziła, a ja spiorunowałam ją wzrokiem. Po dłuższej chwili milczenia, pochwyciła moją rękę. Spod rękawicy bez palców wystawał skrawek bandaża. Syknęłam.
   -Co tym razem?
   -Zadajesz zbyt dużo pytań... - próbowałam ją spławić, ale wbrew pozorom, z nią wcale nie tak łatwo.
   -Trening? - zgadywała.
   -Widzisz? Kolejne pytanie.
   -Xana - zaczęła ostrzegawczo.
   -Oparzenie – uległam. - ,,Nie wygląda to za dobrze” - jak stwierdziła Lulumay.
   -Bardzo boli?
   -Nie - skłamałam.
   -Czyli jak cholera – skwitowała. Zaczęłam się śmiać.
   -Niedługo nie będę musiała się odzywać! Czytasz mi w myślach...
Stanęłyśmy na parkingu, wyglądając za chłopakiem. Długo nie musiałyśmy czekać.
Ruszyłam w jego stronę pewnym krokiem, tłumacząc sobie, że przecież to nic takiego. Był dobrze zbudowany i wyższy ode mnie. Miał brązowe, opadające mu na twarz włosy.
   -Draco Tammarow? - stanęłam za jego plecami.
   -Zgadza się - przytaknął, odwracając się szybko.
   -Xana Oliver - próbowałam się uśmiechnąć. Przecież nic złego mi nie zrobił - Oprowadzę cię po...
   -Xana...jest takie imię? - automatycznie stracił w moich oczach. A tak się starałam...
   -Słuchaj, mam zły dzień, a ty mi nie pomagasz. Czy trzeba cię oprowadzić? - błagam, nie.
   -Chętnie - uśmiechnął się znacząco. Udałam, że tego nie zauważyłam.
   -Będziemy chodzić do tej samej klasy...
   -Czy to przypadek, że dyrektor ma takie samo nazwisko? - przerywał mi. Kolejne punkty ujemne. Widząc jego minę, można było stwierdzić, że robi to specjalnie. Ewidentnie. I ma jeszcze z tego chorą satysfakcję.
   -Nie.
   -Nie widzę twojego stróża...
   -Widocznie nie jest przeznaczony dla twoich oczu. Twojego też tu nie ma.
   -Och, tak. On...poszedł pozwiedzać, można powiedzieć.
   -Dobra, pierwszą lekcję...
   -Farbujesz włosy? - doprowadzał mnie do szewskiej pasji.
   -Ugh! Nie!-obróciłam się na pięcie i odeszłam. Podbiegł do mnie.
   -Daj spokój! No, gdzie mamy pierwszą lekcję?
   -Jesteś wygadany. Poradzisz sobie.
   -Bez ciebie?! - dalej szłam szybkim krokiem, a on biegł obok. - Przepraszam. -
 powiedział.

   -Wypchaj się - prychnęłam.
   -Błagam! Nie obrażaj się! Pozwolę ci się oprowadzić po całym mieście, proszę...
   -Sęk w tym, że nie mam najmniejszej ochoty! - przyspieszyłam. W pewnym momencie stanął przede mną. Ledwo to zauważyłam, a on już klęczał.
   -Błagam - powtórzył.
   -Wstawaj - syknęłam.
   -Nie - powiedział z uśmiechem. Wokół nas zaczęli zbierać się ludzie.
   -Wstawaj, albo ci pomogę! - zniżyłam głos tak, aby inni nie usłyszeli.
   -Nie, dopóki nie zgodzisz się przyjąć moich przeprosin i oprowadzić mnie po szkole - on się nie krępował. Przewróciłam oczami i przykucnęłam obok niego, nadal wkurzona.
   -Niech ci będzie. Wstawaj! No, już!
   -Tak - powiedział, zanim zerwał się do góry. - Teraz mogę umierać szczęśliwy.
Tłum gapiów zaczął chichotać.
   -Gratuluję. Stałeś się właśnie ,,dziwadłem”. Od następnej przerwy inaczej nie będą cię nazywać.
   -Nie bardzo mnie to obchodzi - stwierdził.
   -I dobrze. Tu masz plan - wręczyłam mu kartkę - Chciałbyś może wiedzieć gdzie coś jest?
   -Tak.
   -Słucham... - westchnęłam.
   -Twój dom - zamurowało mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć - Chciałbym wiedzieć, gdzie znajduje się twój dom - powtórzył.
   -A ja chciałabym wiedzieć, po co ci ta informacja - wykrztusiłam.
   -To nieistotne. Powiesz?
   -Eee...nie?
   -Kiedy zrobiłaś sobie ten tatuaż? - spytał, widząc, że lekko mnie oszołomił.
   -Ja...on jest naturalny. Urodziłam się z nim - nim się obejrzałam, jego palce śledziły wzory na mojej szyi i policzku. Chwyciłam jego rękę, a on zawiesił na niej wzrok.
   -Bandaż? Co ci się stało?
   -Nic ciekawego. Chodź, bo się spóźnimy – upomniałam, rozkojarzona.
   -Co mamy pierwsze? - spytał pogodnie.
   -Angielski - stuknęłam palcem w jego plan.
   -Da radę - stwierdził.
,,Zapowiada się bardzo długi dzień” - szepnęłam sama do siebie w głowie.
Gdy na niego spojrzałam, uśmiechnął się zawadiacko, jakby czytał mi w myślach, a to, co tam widział, bardzo mu się podobało.






No i tak już dobrnęliście do drugiego rozdziału. Jest Was niewielu, nawet bardzo mało, ale dopiero zaczynam. Mam nadzieję, że chociaż paru Was tu jeszcze przybędzie. Dziękuję za każdy komentarz. Wchodzę tutaj kilka razy dziennie i sprawdzam, czy jakiś się przypadkiem nie pojawił... To dla mnie bardzo, ale to bardzo ważne ♥
Pozdrawiam i dziękuję
Chelly