Nauczycielki
na szczęście jeszcze nie było. Draco udał się do jedynego
wolnego miejsca, przy oknie. Ja opadłam na krzesło obok Anyi.
-I
jak tam? - spytała. - Wydaje się słodki...
-Nieobliczalny,
wkurzający głupek – warknęłam. - Wiesz o co spytał? Gdzie
mieszkam! Pytał też o tatuaż. O wszystko w zasadzie
pytał...Łącznie z tym, czy moje nazwisko świadczy o
pokrewieństwie z dyrektorem. A jak się wkurzyłam...
-Widziałam
co zrobił - zaśmiała się. - To urocze.
-To
wcale nie jest urocze, Ann! To...dziwne!
-I
tak twierdzę, że to słodkie - przewróciłam oczami. Dla Anyi
wszystko było ,,słodkie” i ,,urocze”. Do klasy wparowała
zdyszana pani Cloum. Usiadła za biurkiem, przełożyła papiery i
rozejrzała się po klasie.
Znałam to aż za dobrze. Zaraz poprosi kogoś o
załatwienie jakiejś sprawy.
I tym kimś będzie Anya Sparks. Jak
zwykle. Jako ,,najbardziej godną zaufania uczennicę”, wybierali
ją zawsze. Problem w tym, że wcale tego zaufania godna nie była.
No cóż...kończyło się na tym, że prawie cała klasa miała
odpowiedzi na sprawdziany, które dziwnym trafem Anya miała iść
skserować. Tak
więc:
-Anya,
czy mogę cię prosić? - posłusznie wstała i skierowała się w
stronę
nauczycielki. - Pięćdziesiąt kopii, poproszę - nauczycielka podała jej kartki.
Jęknęłam - przy tempie pracowania drukarki w
naszej bibliotece, będzie tam siedziała pół lekcji. Jak nie
więcej.
-A
my dobieramy się w pary! - nauczycielka zwróciła się do reszty
klasy.
Jako,
że nie byłam duszą towarzystwa, toteż nie miałam zbyt wielu
znajomych. W klasie była jedna z tych nielicznych. Dopadłam ławki
przede mną.
-Kate?
- spytałam znacząco.
-Przepraszam,
ale... - zaczęła ze skruszoną miną. - ...jestem z Vanessą. -
powiedziała to tak smutno, jakby właśnie zabrała mi ostatni
kawałek chleba. Cała Kate.
-W
porządku - skuliłam się.
Moja klasa niestety była parzysta. Bez
Anyi nie miałam co liczyć na to, że nikogo mi nie przydzielą.
-Xana,
przesiądź się do Draco - oczywiście. Przecież nie mogło być
inaczej! Mogłam nawet być z kimkolwiek! Ale
oczywiście musiało trafić na nowego... Zgrzytając zębami,
ruszyłam w stronę jego ławki. Mieliśmy stworzyć opis krajobrazu.
Równie dobrze mogłam napisać go sama.
-Jakieś
propozycje? - spytałam niechętnie.
-Nie
bardzo. Napisz trochę, a ja skończę, dobrze? - skinęłam głową
i zaczęłam opisywać las. Zieleń tak głęboką, że można się w
niej utopić...
Po chwili oddałam mu kartkę. Zaczął szybko
zapisywać jej pustą część. W pewnym momencie odłożył
długopis. Spojrzałam na jego fragment. Musiałam przyznać, że był
dobry. Podniosłam na niego wzrok, bo aż podskoczył na krześle.
Obok, na parapecie właśnie usiadł mój duch.
-Lulumay!
- syknęłam, rozbawiona reakcją chłopaka. Tym razem przeniosła
się na ławkę przede mną. Duchom nie wolno było wchodzić do
klas. Mogły się pokazywać na przerwach, lekcjach walki i tym podobnych...
-Co
ty tu robisz? - szepnęłam.
-To
twoja lekcja się jeszcze nie skończyła? - spytała zdziwiona.
-Nie
- spojrzałam na zegar. - Jeszcze pięć minut.
-Och...
- zmyła się natychmiast.
-Dlaczego
twój duch...ma taką dużą bliznę na szyi?
-Widzisz,
umarła dość...brutalnie - spojrzał na mnie wyczekująco. -
Odrąbano jej głowę - rozdziawił usta. - Toporem - uzupełniłam.
Pierwszy raz, odkąd go zobaczyłam, zaniemówił. Pani Cloum
oznajmiwszy, że oceni nasze prace, powitała zdyszaną Anyę. W tym
momencie rozległ się dzwonek.
-Korytarzem
na lewo, ostatnie drzwi. Sala gimnastyczna - rzuciłam chłopakowi, a
on tylko skinął głową.
-Co
mnie ominęło? - spytała Anya.
-Musiałam
być w parze z Tammarowem... - westchnęłam. Do Ann dołączył jej duch stróż. Był to dużych rozmiarów biały kruk o dość adekwatnym imieniu - Snow. Lulumay pojawiła się zaraz po nim.
Przerwa
nie trwała zbyt długo. Następna była lekcja walki.
...
Panna
Velios kazała nam usiąść po turecku.
-Dzisiaj
całą lekcję poświęcimy sztuce koncentracji. Zamykamy oczy,
sztylety w dłoń i bez żadnego odzewu. Aż do końca lekcji.
,,Może
być" - pomyślałam. ,,Lepsze to, niż fizyka..."
Pomysł
ze ,,szkolnymi sztyletami" nie był zbyt dobry. Zrobić nimi specjalnej krzywdy
nie mogliśmy, bo niegdy nie były ostrzone, ale zawsze nie było to do końca bezpieczne
rozwiązanie.
Moja
przyjaciółka zajęła miejsce niedaleko mnie, a Draco przy ścianie.
Po
chwili ciszy okazało się, że bawił się komórką. W tej głuchocie
doskonale słyszałam jak stuka palcami o ekran telefonu, który za każdym razem wydawał przy tym dziwne dźwięki, co doprowadzało mnie do szału.
,,Uspokój się!” - powtarzałam sobie.
Dziwne,
że nauczycielka nie zwróciła mu uwagi. No tak...zapomniałam.
Był
NOWY.
A
to jest na jakiś czas taryfa ulgowa.
Wydawało się, jakby dźwięki były coraz głośniejsze. Nie mogłam się skoncentrować. Denerwował
mnie każdy szczegół, każdy jego detal. Łącznie z tym uśmiechem...
Nie
wytrzymałam.
W
jednej sekundzie mój sztylet wbił się w ścianę, o którą chłopak się
opierał - na oko dwa centymetry przed jego nosem. Wyrwał
mu się okrzyk zdumienia.
Wszyscy
jak na znak otworzyli oczy. Oprócz
panny Velios.
Ona
obserwowała nas cały czas.
-Xana!!! - wykrztusiła. - Co
to,do jasnej cholery było?!
Trzeba zaznaczyć, że jako jedyna nauczycielka nie krępowała się przy nas, jeśli chodziło o przeklinanie... Uśmiechnęłam się, a co mi tam. I tak
byłam skazana tylko na jedno:
-Do
pani pedagog!! Pędem!!! - zebrałam rzeczy i podeszłam do ściany po
swój sztylet. Wyszarpnęłam go. Został ślad. Zaklęłam w myślach.
Wychodziłam
z sali, gdy siedząca najbliżej mnie Courtney, mruknęła pod nosem:
-Wariatka.
Wkurzył
mnie tym. Jak zawsze, zresztą. Wymierzyłam sztyletem w jej twarz.
Cofnęła się przerażona, a za plecami usłyszałam:
-Biegiem,
Xana!!!
-Już
lecę! - uśmiechnęłam się słodko. Ktoś parsknął
śmiechem, ale nie
sprawdziłam kto. Panna Velios uciszyła go tym
swoim przerażającym spojrzeniem...
Do
pani pedagog miałam już wydeptaną ścieżkę. Według nauczycieli,
posyłanie mnie do ojca-dyrektora było nie na miejscu. Tak więc pedagog robiła za
mojego osobistego dyrektora (a nie byłam aniołkiem).
Ojciec i tak się o wszystkim prędzej czy później dowiadywał.
-Dzień
dobry - wparowałam do gabinetu.
-Dzień
dobry, Xana - przywitała mnie tym swoim obrzydliwie kojącym głosem,
jak u psychologa. - Co tym razem? - westchnęła.
-Rzuciłam
w...w zasadzie PRZED kolegę... - ostatnie słowo ciężko przeszło mi
przez gardło, a pedagog uniosła brwi. - ...sztyletem - dodałam.
-Och,
Xana! Co ci przyszło do głowy?! - sama złapała się za swoją własną.
-Nie
chciałam mu nic zrobić! Słowo! - zapewniłam. - Nie jestem aż tak
chora. On...zdenerwował mnie.
-Dlatego
postanowiłaś, że rzucisz w niego sztyletem...
-Przed
niego. - poprawiłam. Udała, że tego nie zauważyła.
-...i
to rozwiąże problem. - dokończyła.
-Proszę
pani...Zna mnie pani za długo, aby uważać, że rozważam wszystkie
za i przeciw, gdy coś wyprowadza mnie z równowagi.
-Nie
traktujemy cię ulgowo, bo jesteś córką dyrektora, dobrze o tym
wiesz...
-Za
dobrze - wtrąciłam złośliwie.
-Właśnie.
Xana, znam cię bardzo długo i wierzę, że nie chciałaś mu zrobić
krzywdy. Musisz jednak ponieść jakieś konsekwencje - westchnęłam i
teatralnie przewróciłam oczami. - Liczę na to, że pomożesz mi wymyśleć karę?
-Hmm...Może
naprawię tę dziurę, którą...
-Dziurę?! - ups...
Wcześniej jej o tym nie wspominałam. Musiałam jakoś z tego
wybrnąć:
-Dziurę? - starałam
się być równie zdziwiona, co ona.
-Tak,
dziurę...powiedziałaś ,,dziurę”, prawda? - zawahała się. O taki efekt mi chodziło.
-Skąd! - próbowałam
się nie uśmiechać.
-Och,
więc się przesłyszałam. To jak? - miałam pustkę w głowie. Zupełnie jak na
testach.
-Dobra,
wracaj na lekcję i przyjdź do mnie po zajęciach. Coś
wykombinujemy. - powiedziała, kiedy nie odzywałam się przez jakiś czas. Skinęłam głową i wyszłam z jej gabinetu.
Z
obojętną miną wtargnęłam z powrotem do sali gimnastycznej. Gdzieś dalej
usłyszałam chichot. Zajęłam swoje miejsce i zamknęłam oczy.
-A
ty...co tu robisz?! - usłyszałam przerażoną pannę Velios.
-Hmm? - otworzyłam
oczy. - Ach, tak: Zrozumiałam, że moje postępowanie było
niewłaściwe, wyciągnęłam z tego te...no...wnioski i postanowiłam
poprawę - wyrecytowałam obojętnie.
-A
co z karą?! - była w szoku. - Rzucasz nożami na prawo i lewo i ujdzie
ci to na sucho?! Co ty sobie...
-Koncentracja
proszę pani... - ponownie zamknęłam oczy i powoli złożyłam ręce
jak do modlitwy. Zanim moje powieki opadły, zobaczyłam furię na
jej twarzy. - Koncentracja... - powtórzyłam.
Anya
zakasłała, żeby ukryć rozbawienie. Draco jak zwykle się nie
krępował - roześmiał się na cały głos. Nawet mnie to zdziwiło.
W końcu w niego zaledwie kilka minut temu było wymierzone ostrze mojego sztyletu.
Nie
zwrócono mu uwagi.
Był
NOWY.
Wszyscy
jednak popatrzyli na niego jak na wariata. Widocznie myśleli
podobnie jak ja. Chwilę później zadzwonił dzwonek.
-Naprawdę
,,ujdzie ci to na sucho”? - szepnęła Anya, gdy wychodziłyśmy z
sali.
-Chyba
żartujesz! - prychnęłam. - Przecież ,,rzucam nożami na prawo i
lewo”. Na dodatek w nowego.
-On
raczej nie ma ci tego za złe. - stwierdziła, mierząc wzrokiem jego
oddalającą się sylwetkę.
-ON - spojrzałam
za nim. - Chyba nie ma równo pod sufitem - orzekłam.
-Odezwała
się zrównoważona! - szturchnęła moje ramię.
-Czy
kiedykolwiek powiedziałam ci, że jestem normalna? - oburzyłam się.
-No...nie,
w zasadzie to nie. - przyznała.
-Właśnie - puściłam
jej oko.
Chciałam z góry przeprosić za to, że rozdział niezbyt udany (bynajmniej moim zdaniem) ale resztę oceny pozostawiam Wam. Naprawdę, jesteście wielkie, że chce się Wam to czytać ;*
Proszę, proszę, proszę o jakiekolwiek komentarze !
Pozdrawiam ♥
Chelly